Wywiad z Krzysztofem Modelskim Maja Lipska,    4 kwietnia 2024

Dziedzictwo mało znane

Krzysztof Modelski to doktor nauk humanistycznych, historyk oraz tłumacz z jidysz. Były nauczyciel w I LO im. K. Marcinkowskiego w Poznaniu, konsultant i autor tekstów nt. polskich Żydów w polskiej edycji Encyklopedia Britannica; tłumacz tekstów publikowanych w tygodniku „Fołks Sztyme” oraz opowiadań i powieści autorów takich jak I. Rabon, A. Rajzen, I.J. Singer czy I. Baszewis Singer; autor felietonów i tekstów satyrycznych publikowanych w nieistniejących już czasopismach „Kościotrup” i „Twój Dobry Humor” oraz wydawanym obecnie tygodniku „Gazeta Kościańska”.

Maja Lipska: Dziękuję za możliwość przeprowadzenia tego wywiadu. Zacznijmy może od czegoś prostego. Dlaczego akurat język jidysz?

Krzysztof Modelski: To była właściwie kwestia przypadku. Moja żona też jest z wykształcenia historykiem i pisała pracę magisterską na temat stosunków religijnych i wyznaniowych w XVIII wieku. Oboje doszliśmy wtedy do wniosku, że najmniej wiemy o mniejszości żydowskiej. Stąd się wzięło moje zainteresowanie całą tą grupą i jej problematyką. Trzeba wspomnieć, że grupą niegdyś całkiem sporą, bo w Polsce międzywojennej 10% naszych współobywateli w domu używało języka jidysz. W każdym razie, później nauczyłem się tego języka i w pewnym momencie zacząłem tłumaczyć.

ML: Jidysz często nazywa się językiem żydowskim, a mimo to w Izraelu językiem urzędowym jest hebrajski. Jaka jest różnica między nimi?

KM: To są całkowicie różne języki. Jidysz zarówno pod względem gramatycznym jak i historycznym jest językiem germańskim, który wykształcił się mniej więcej w tym samym czasie co język polski, czyli powiedzmy około X wieku. Natomiast hebrajski jest językiem semickim i należy do zupełnie innej grupy językowej. W starożytnym państwie Izrael to nim posługiwali się Żydzi. Gdy ten teren został zajęty przez imperium rzymskie, a kolejne powstanie antyrzymskie zostało stłumione, Żydzi pod karą śmierci nie mogli wchodzić do Jerozolimy. Rozpierzchli się po całym terenie Imperium, zabierając ze sobą hebrajski, czyli język biblijny. Rozeszli się po całej Europie i przez całe stulecia funkcjonowali w odmiennym językowo świecie. Na bazie języków otoczenia tworzyły się języki takie jak judeowłoski, judeohiszpański itp. Jednym z takich języków jest właśnie jidysz. Hebrajski natomiast zaczął pełnić podobną funkcję jak łacina w świecie zachodnio-chrześcijańskim. Stał się dla nich językiem, w którym rozmawiało się z Bogiem i językiem nauki. To, że dzisiaj w Izraelu rozmawia się po hebrajsku, to kwestia zupełnie innego procesu. Na przełomie XIX i XX wieku Żydzi zaczęli wracać z diaspory, czyli z rozproszenia, do Palestyny, po części ze względu na nasilający się antysemityzm. Szukali schronienia i miejsca do życia. Przybywali z różnych krajów i od początku przyświecała im idea stworzenia jednego wspólnego języka, czyli powrót do języka przodków sprzed dwóch tysięcy lat. W ten sposób język, który przez wiele wieków pozostawał w istocie rzeczy martwy, stał się językiem współczesnego Izraela. Jidysz i hebrajski mają ten sam alfabet. Jest również pewna część słownictwa w jidysz, które pochodzi z hebrajskiego. Ten komponent hebrajski szacuje się na około 10-20%, to zależy od rodzaju tekstów. Słownictwo związane z religią z przyczyn dość oczywistych również jest całkowicie hebrajskie. Ale podkreślam, to są zupełnie różne języki.

ML: W takim razie, czy więcej osób mówi w języku hebrajskim, czy w jidysz?

KM: Współcześnie, do pewnego stopnia role się zmieniły. Hebrajski po wiekach bycia językiem de facto martwym, stał się językiem żywym. Nim posługuje się około 8 milionów Izraelczyków. Natomiast jidysz można uznać za język niemalże martwy. Właściwie w tym języku już prawie nikt nie rozmawia. Jak wspominałem, w okresie międzywojennym co 10 obywatel Polski posługiwał się tym językiem, a w tej chwili w Polsce ludzi, którzy posługują się nim w domu, praktycznie rzecz biorąc nie ma. To jest zjawisko występujące nie tylko w naszym kraju, ale też i w całej Europie. Przyczyny są dwie. Po pierwsze, Zagłada, czyli druga wojna światowa. Jeśli chodzi o polskich Żydów, to 90% zostało w tym czasie zamordowanych. Druga sprawa: grupa, która przetrwała, stopniowo zatraciła ten język i poczucie bycia Żydem. Na całym świecie zachodziły procesy asymilacyjne. Olbrzymią rolę w tym procesie odgrywają również środki masowego przekazu.

ML: A czy nadal jest co tłumaczyć? Zakładam, że książek i poezji w tym języku nie ma wiele?

KM: Jest i to bardzo dużo. Można powiedzieć, że w tej chwili powstaje śladowa ilość literatury w tym języku. Pamiętajmy jednak, że spuścizny literatury jidysz okresu międzywojennego i drugiej połowy XIX wieku jest naprawdę ogrom. I z pewnością jest co tłumaczyć. W 1978 roku nagrodę Nobla dostał Izaak Baszewis (Isaac Bashevis) Singer, autor pochodzący z Polski. W latach 30. trafił od Stanów, tam też mieszkał przez większość swojego życia, do śmierci w 1991 r. Do pewnego stopnia można go jednak nazwać polskim noblistą, ponieważ do końca życia pisał tylko w jidysz i niemal wyłącznie o Polsce. A czy jest co tłumaczyć? Do dzisiejszego dnia są rzeczy jego autorstwa, pisarza tak mocno związanego z naszą tradycją, które nie ukazały się po polsku. W zeszłym roku wyszły dwie jego książki, za kilka miesięcy wyjdzie kolejna powieść tegoż pisarza, również w moim przekładzie. Nawet w odniesieniu do człowieka, który jest noblistą, jest z czego robić przekład. A pracy mi nie zabraknie tym bardziej, że w Polsce osób, które dokonują przekładów literackich z jidysz, jest włącznie ze mną czwórka czy piątka, a wybitnych pisarzy, którzy tworzyli w jidysz mnóstwo. Wszyscy tłumacze na pewno będą mieli długo co robić.

ML: Przechodząc do samej profesji tłumacza: czy ten zawód był dla Pana czymś podobnym do marzenia z dzieciństwa? Czy może odkrył to Pan dopiero później?

KM: Nie wiem czy marzeniem z dzieciństwa, ale niedawno przeglądając stare papiery, natknąłem się na jakieś teksty, które mi przypomniały, że chodząc do szkoły średniej, robiłem dla siebie przekłady poezji Siergieja Jesienina, rosyjskiego poety. To nie było jakieś szczególne marzenie, ale nigdy nie miałem problemu z pisaniem, a to jest bardzo ważne. Przy każdej okazji to powtarzam, zwłaszcza rozmawiając z młodymi ludźmi. Wszyscy dziwią się na widok jidysz, a tu się pisze od prawej do lewej, a tu robaczki, a nie litery, bo to przecież inny alfabet, natomiast ja zawsze powtarzam, że podstawową rzeczą jest znajomość własnego języka, czyli języka, na który się tłumaczy. Ktoś, kto nie potrafi porządnie czegoś napisać, nigdy nie będzie dobrym autorem przekładu. W tej chwili większość osób w twoim wieku zna język angielski. Właściwe wszyscy znają ten język lepiej czy gorzej, ale spora część zna nawet bardzo dobrze. W porządku, ale czy to oznacza, że oni potrafiliby dobrze przełożyć książkę z angielskiego na polski? Nie sądzę. Dla autora przekładu tworzywem, materiałem, z którego tworzy, jest język, na który przekłada, a nie język z którego przekłada. Miliony Polaków zna dobrze angielski, ale autorów przekładów, dobrych przekładów z języka angielskiego na polski na pęczki nie ma.

ML: Jak wygląda Pana dzień w tym zawodzie? Czy ma Pan określoną rutynę?

KM: Nie, mój dzień jest zupełnie niesformalizowany. Nieszczęściem tego zawodu, jest rzecz następująca. Wszyscy wokół uważają, że siedząc w domu, nic się nie robi, mimo że zawsze jest milion rzeczy, które należy załatwić. Gdybym siedział przykładowo od 8 do 16 gdzieś w pracy, to nikt by mi nie powiedział, że muszę iść po zakupy. A ponieważ jestem w domu przez cały czas, to ciągle trzeba coś załatwić. Są tacy tłumacze, którzy stawiają sobie większy rygor, czyli zamykają się, siadają i ich nie ma. Natomiast różnica między mną, a niektórymi moimi koleżankami i kolegami po fachu polega na tym, że tłumaczenie nigdy nie było dla mnie jedyną pracą. Nic mnie nigdy specjalnie nie goni, no chyba, że mam umowę z wydawnictwem. Wtedy terminów trzeba przestrzegać. W każdym razie, ja nie mam jakichś szczególnych reguł. Usiądę sobie rano czy wieczorem. Strasznie nudna praca, wiesz?

ML: W jakim sensie nudna?

KM: W takim sensie, że jest to praca wyłącznie z klawiaturą i monitorem. Dla bardzo wielu ludzi potrzebny jest kontakt z innymi, a ta praca to działanie właściwie w samotności. Oczywiście dotyczy to tłumacza zajmującego się przekładem literackim, ponieważ sytuacja tłumacza kabinowego wygląda inaczej. Bardzo lubię spotkania z czytelnikami, to mi daje możliwość skonfrontowania się z ludźmi, do których trafia efekt mojej pracy. Chętnie biorę udział w takich imprezach.

ML: A jaka jest najtrudniejsza rzecz w tym zawodzie?

KM: Każdy, kto dokonuje przekładu, od czasu do czasu natknie się na coś, z czym sobie nie może poradzić, zastanawia się, jak to przełożyć? Może to być idiom, żart słowny, czasem jakiś termin, którego nie można znaleźć w słowniku. Tłumacze z języka niemieckiego, angielskiego czy francuskiego zawsze mają możliwość skontaktowania się z kimkolwiek, choćby ze znajomymi z danego kraju i poprosić o pomoc. Niestety, tłumacz z jidysz takiej szansy nie posiada, ponieważ nie ma prawie ludzi, którzy tym językiem na co dzień mówią. Trzeba samemu z tym walczyć i sobie z tym problemem radzić.

ML: Co Pan w takich sytuacjach robi?

KM: Trzeba po prostu posiedzieć i wymyślić. Niekiedy kłania się również sam język polski - wie się, o co chodzi, ale nie bardzo ma się pomysł, jak to wyrazić. W domu mam cztery słowniki języka jidysz i czasem szukam w nich podpowiedzi. Ich tłumaczenia się różnią, a to może być pomocą do jak najzgrabniejszego przełożenia słowa. Czasem mam również problem z przełożeniem idiomu. Poza tym, specyfiką literatury jidysz jest to, że była ona tworzona do określonego odbiorcy, który tkwił nie tylko w tym języku, ale też w tradycji, kulturze i religii. Ja piszę do czytelnika polskiego, który ma prawo tego nie znać, a trzeba to tak napisać, żeby on wiedział, o co chodzi. Weźmy sobie dzisiejszą Polskę: obojętnie czy ktoś jest wierzący czy niewierzący, czy chodzi do kościoła, czy nie chodzi, doskonale wie, czym jest ołtarz i konfesjonał, prawda? To jest oczywiste. Przekładając, muszę pamiętać, że coś, co było oczywiste dla pierwotnego odbiorcy, jest dla polskiego współczesnego czytelnika zupełnie niezrozumiałe. W takich momentach robię słowniczek czy przypis. Ale też nie chcę tego robić za wiele, bo to zmniejsza komfort czytania.

ML: Czyli poniekąd należy przetłumaczyć nie tylko samo słowo, ale też i kulturę?

KM: Oczywiście. Tutaj dotknęłaś kolejnej bardzo ciekawej sprawy. Jako tłumacz trzeba nauczyć się języka, nie da się inaczej, ale czasem trudniejszą sprawą jest ogarnięcie tej całej szeroko rozumianej otoczki kulturowej. To wymaga więcej czasu niż nauka samego języka, a jest bardzo ważne. Zawsze trzeba pamiętać, że odbiorcą jest czytelnik żyjący w XXI wieku w Polsce. Ten odbiorca nie może mieć poczucia, że ma do czynienia z jakąś protezą, z czymś czego nie rozumie. Powinien czuć, że to dla niego zostało napisane, chociaż autor po polsku nie pisał.

ML: Skoro trzeba nauczyć się również kultury, to czy jako tłumacz jest sens uczyć się więcej niż jednego języka?

KM: Są osoby, które tłumaczą z więcej niż jednego języka, chociaż nie jest to częste. Jedna koleżanka, która przekłada z jidysz, pani Bella Szwarcman-Czarnota, jidysz zna z domu, a niezależnie od tego jest tłumaczką z francuskiego. A tak w ogóle, to znajomość języków to coś fajnego i przydatnego każdemu.

ML: Jaka jest jedna rzecz, o którą nie zapytałam, a którą chciałby się Pan podzielić?

KM: Najważniejsze, o czym mogę powiedzieć, to że literatura jidysz jest naszą wspólną spuścizną, spuścizną wieloetnicznej, wieloreligijnej i wielowyznaniowej Polsce, a taki właśnie był nasz kraj przez kilkaset lat. W II Rzeczypospolitej, czyli Polsce międzywojennej, co trzeci obywatel w domu używał innego języka niż polski. Jednym z tych języków był jidysz. Można było przeżyć całe życie w Łodzi, w Warszawie, w Wilnie posługując się właściwie jedynie językiem jidysz. Przed wojną nawet filmy kręcono w tym języku.

ML: Nie wiedziałam o tak sporych liczbach.

KM: Z dzisiejszej perspektywy to się wydaje niemożliwe i nieprawdopodobne. Tak się stało, że tym językiem już się nikt nie posługuje, ale dla nas, dzisiaj, ta literatura może być o tyle ciekawa, że czasem pisarz z tego samego czasu przedstawia coś z innej perspektywy, niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajani. Podam taki prosty przykład. Władysław Reymont napisał “Ziemię obiecaną”, która opowiada o Łodzi. Mniej więcej w tym samym czasie powstała książka zatytułowana “Bracia Aszkenazy”, autorstwa Izraela Joszuy Singera, brata wspomnianego już noblisty, która właściwie opisuje tę samą Łódź, co Reymont, ale z zupełnie innej perspektywy niż my na ogół znamy. Możemy inaczej spojrzeć na coś, co znamy z naszych lektur i wiedzy historycznej. Literatura jidysz jest częścią szeroko rozumianej “naszej literatury”. Pamiętam, że kilka lat temu zbiór opowiadań “Perły” Izraela Joszuy Singera, został nagrodzony jako książka miesiąca magazynu “Książki” w kategorii “literatura obca”. Autor był związany z Polską, praktyczne wszystkie opowiadania tej książki dzieją się w Polsce, ale z drugiej strony jak inaczej to nazwać? Pomimo że to nie jest literatura napisana w języku polskim, to też jesteśmy jej dziedzicami, tym bardziej, że innych dziedziców nie ma. Bo czy to jest część literatury Izraela? Na pewno nie. Ona nie ma z tym żadnego związku. Jeśli już, to możemy powiedzieć, że to jest część naszej kultury, tutaj, ze środkowej Europy. Polska, obecna Litwa, zachodnia Białoruś, zachodnia Ukraina, czyli teren historycznej Polski.

Opracowała Maja Lipska