„Irena” – musical o Irenie Sendlerowej Barbara Błoszyk,    26 kwietnia 2024

19 kwietnia obchodziliśmy 81. rocznicę powstania w getcie warszawskim. Jest to okazja, aby oddać cześć ofiarom Holokaustu, jak i przypomnieć sobie o zasługach bohaterów II wojny światowej. Hołd oddawany jest im w sposób przeróżny: poprzez przypinanie symbolicznych żółtych żonkili, oficjalne uroczystości, ale też… Przez musical?

19 kwietnia 1943 roku wybuchło powstanie w getcie warszawskim: heroiczna walka warszawskich Żydów przeciwko nazistom przeszła do historii jako największy zryw ludności żydowskiej w czasie II wojny światowejOd tego czasu minęło 81 lat – w rocznicę tego wydarzenia na wiele sposobów upamiętniamy ofiary powstania, jak i przypominamy sobie o bohaterach tego tragicznego okresu. W obchodach rocznicy uczestniczył również Teatr Muzyczny w Poznaniuponownie wystawiając na swojej scenie spektakl „Irena”: musical opowiadający historię Ireny Sendlerowej.

O IRENIE SENDLEROWEJ

Irena Sendlerowa (1910-2008) była polską działaczką społeczną i charytatywną – w czasie II wojny światowej pełniła funkcję kierowniczki referatu dziecięcego Rady Pomocy Żydom („Żegoty”). Wychowana przez ojca lekarza, od najmłodszych lat była uczona wyciągania pomocnej dłoni do potrzebujących. W pierwszych latach wojny zorganizowała grupę pracowników społecznych, którzy, mimo zakazów, zajmowali się pomocą Żydom: przemycała do warszawskiego getta pieniądze, jedzenie i lekarstwa.

Sendlerowa zajmowała się również wyprowadzaniem z getta żydowskich dzieci, które następnie – pod fałszywymi imionami i nazwiskami – trafiały do domów opieki lub były umieszczane w polskich rodzinach. Sendlerowa prowadziła przy tym listę, na której spisywała informacje o osobach, które uratowała. Po zakończeniu wojny lista ta mogła pozwolić na połączenie dzieci z ich prawdziwymi rodzinami. Dzięki działaniom Sendlerowej oraz jej współpracowniczek udało się uratować życie nawet kilkuset żydowskich dzieci.

Historia Sendlerowej jest niezwykle poruszająca: jej dobroć i gotowość do poświęceń jest godna podziwu. Jej biografia jest jednak nierozerwalnie połączona z przerażającymi wydarzeniami II wojny światowej. Można zadawać więc sobie pytanie: czy musical jest odpowiednią formą do opowiedzenia tej historii?

MUSICAL O WOJNIE?

Słowo „musical” w pierwszej chwili może kojarzyć się ludziom z żywiołowymi utworami, dynamicznym tańcem, kolorowymi strojami, innymi słowy: z „wielkim show”. Pojawia się w związku z tym pytanie, czy powinno się przekazywać treści o wojnie w ten sposób? Chociaż teatr od zawsze był częścią kultury wysokiej, to przekształcenie historii Ireny Sendlerowej w musical może wydawać się kontrowersyjnym posunięciem; prawie że sprowadzeniem niesamowicie tragicznych zdarzeń na poziom popkultury. Jednak nie można zapominać o tym, że teatr muzyczny nie ma tylko jednego oblicza. Muzyka potrafi przekazać wiele. Wiele emocji, wiele treści, których czasem nie da się wyrazić słowami: a wydarzenia jakiejkolwiek wojny, szczególnie II wojny światowej, są niewyobrażalnie trudne do ubrania w słowa. Mimo wszystko, twórcy musicalu „Irena” mieli przed sobą ogromne wyzwanie, próbując przedstawić historię Sendlerowej w takiej formie. Czy podołali wyzwaniu?

Sama nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać,idąc na „Irenę”: mając bardzo pozytywne doświadczenie z „Virtuoso” (musicalu o Ignacym Janie Paderewskim) spodziewałam się wysokiej jakości, jednak mimo wszystko historia Ireny Sendlerowej miała zupełnie inny charakter - zupełnie inny ciężar gatunkowy - i w innym charakterze została też przedstawiona. Mimo wszystko, nie spodziewałam się, że wzruszę się do łez już na pierwszym numerze.

Pod względem formy musical trochę różnił się od innych spektakli, które miałam okazję widywać w teatrach muzycznych, i jest to też dość zrozumiałe, a wręcz było spodziewane i oczekiwane. Narracja miała specyficzny charakter – miałam wrażenie, że czas w niesamowitym tempie pędzi do przodu. Chociaż te skoki w czasie były publiczności sygnalizowane przy pomocy wyświetlanych dat, to nie ukrywam, że momentami gubiłam się w tym, co już się wydarzyło, a co jeszcze nie; jak dużą zmianę w istocie niosła za sobą krótka zmiana sceny. Trudno jednak się takiemu tempu wydarzeń dziwić, gdy historia całej wojny (i więcej) została streszczona w niecałych dwóch godzinach.

Samych piosenek, jak na musical, nie było wcale aż tak dużo: po trzy lub cztery na każdy z dwóch aktów. Tak jak nie miałam pewności, jak dobrze ta historia odnajdzie się w formacie teatru muzycznego, uważam, że pod tym względem spektakl skonstruowany był wspaniale. Piosenki nie były wrzucone „ot tak”, lecz doskonale uzupełniały treść sztuki. Jak już wspomniałam, za jedną z mocniejszych stron musicalu uważam ładunek emocjonalny, który jest w stanie przekazać muzyka: i utwory w „Irenie” odnajdywały się w tej funkcji idealnie, potęgując nastrój poszczególnych scen, łapiąc za serce i wyrażając cały lęk, złość, nadzieję, bezsilność, wolę walki, której nie dało się wyrazić słowami.

MNIEJ ZNACZY WIĘCEJ...

Spektakl momentami zachwycał minimalizmem: w cyfrowym świecie najbardziej potrafi oczarować nas prostota. Możliwe, że właśnie przez to najmocniej uderzały mnie momenty, które tak naprawdę nie były „najbardziej efektowne”. Do łez całą salę potrafił doprowadzić sam dziecięcy śpiew czy też krótki dialog między Sendlerową a Ickiem: chłopcem, którego wyprowadziła z getta.

Dużą rolę odgrywała tu też scenografia. Projektowane na ściany elementy scenerii, jakby narysowane dziecięcą ręką, wydawały się momentami potęgować tragedię: przypominając o tym, jak ważnym elementem całej historii są dzieci – o tym, że one również przeżywały cały ten koszmar. Wiele elementów scenografii było też „rozkładanych” ze sceny: obawiam się, że nie bywam w teatrach wystarczająco często, by móc określić, na ile powszechny jest to zabieg, ale jego prostota, a poręczność zarazem mnie osobiście zachwyciły. Doskonały przykład tego, jak małe rzeczy mogą cieszyć – i dowód na to, że czasem mniej znaczy więcej.

WTRĄCENIE O OBSADZIE

Choć nie na tym skupia się ten artykuł, nie potrafię przemilczeć obsady, która jednak każdy występ kształtuje: Judyta Wenda w roli tytułowej Ireny potrafiła wzruszyć mnie samymi swoimi wysokimi nutami. O Radosławie Elisie, który wcielił się w rolę Adama, męża Ireny, nie mam prawa się wypowiadać, ponieważ jestem jego ogromną fanką, i po raz kolejny zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Na pochwałę zasługują również Joanna Rybka-Sołtysiak (w spektaklu Magda) oraz Olaf Nowak (mały Icek).

PODSUMOWUJĄC – CZY BYŁO WARTO?

Musical „Irena” w wykonaniu poznańskiego teatru muzycznego był, dla mnie, doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju. Spektakl był wstrząsający i głęboko poruszający. Pozwalał odczuć grozę wojny oraz poznać obraz tragedii osób, które ją przeżyły; czasem zwracając uwagę na aspekty tej sytuacji, które nawet mogły nam nie przejść przez myśl. Ostatecznie pokazuje to tylko, że są to rzeczy, których nie możemy sobie nawet wyobrazić.

Historia samej Sendlerowej była piękna i mocna w swej wymowie, ale równocześnie pokazana w sposób wielowymiarowy. Ciekawym aspektem spektaklu było to, że postać Ireny nie została nadmiernie wyidealizowana. Choć oczywistym jest, że podkreślone były głównie jej zasługi, nie przemilczano ceny, którą zapłaciła za swoje poświęcenia – jak jej praca boleśnie odbiła się na jej życiu prywatnym.

Pozwolę sobie wrócić do wcześniej zadanego przeze mnie pytania, czy musical był odpowiednim medium do przedstawiania historii Sendlerowej, i podsumuję sprawę następująco. Reinterpretacje historii prawdziwych – tym bardziej przedstawianie ich w tak nietypowej formie – mogą budzić kontrowersje. Jednak jeśli historia nie jest przedstawiona w sposób nadmiernie przerysowany bądź fałszywy, nie może zaszkodzić, a jedynie sprawie pomóc: uświadamiając, a może służąc tylko jako wprowadzenie do skomplikowanego czy ciężkiego tematu. „Irena” była takim spektaklem: intrygującym, równocześnie przekazującym istotne treści i łapiącym za serce.

Chociaż nawet ja – fanka teatru muzycznego – miałam lekko mieszane uczucia wybierając się na „Irenę”, przyznam, że wyszłam dogłębnie poruszona i wielce zadowolona z przedstawienia. Ani trochę nie żałuję, że wybrałam się na spektakl, i za rok możliwe, że wybiorę się na niego znowu.

Barbara Błoszyk 3A