Kordianowy zawrót głowy - przedstawienie Teatru Edukacji Narodowej Barbara Błoszyk 3A,    9 lutego 2024

„Kordian” to bez wątpienia jedno z najbardziej znanych dzieł polskiego romantyzmu. Można by nawet stwierdzić, że jedno z największych dzieł polskiej literatury ogółem. Chociaż przedstawienie tego dramatu może okazać się dużym wyzwaniem, wiele teatrów do dzisiaj z chęcią stawia mu czoła. Czy Teatr Edukacji Narodowej podołał temu wyzwaniu?

„Kordiana” nie trzeba długo przedstawiać – dramat autorstwa Juliusza Słowackiego, jedno z najbardziej znanych dzieł polskiego romantyzmu, jedna z lektur obowiązkowych, którą zna każdy uczeń. W związku z tym, możliwość obejrzenia tego dramatu na scenie jest chętnie wykorzystywana przez uczniów w ramach wyjścia klasowego. Na taki spektakl wybrali się też uczniowie klas 2A, 2B, 2C i 3B naszego liceum. Na przedstawienie szliśmy ciekawi i pełni nadziei. Okazało się ono jednak… Dosyć nietypowe.

PIERWSZE WRAŻENIA

Sztuka była odgrywana w Multikinie 51 - samo stwierdzenie tego faktu jest ciekawym początkiem. Kino to, jak już powszechnie wiadomo, jest przeznaczone do rozbiórki – zakładam więc, że takie wydarzenia to próby jak najlepszego wykorzystania potencjału budynku, póki ten jeszcze stoi. Jest to związane z faktem, że sala, w której wystawiany był spektakl, przeznaczona do teatru nie była: scena była zatem dosyć skromna, podobnie jak scenografia. Aby rozjaśnić miejsce akcji, które w „Kordianie” dynamicznie się zmienia, przytoczona została tablica LED: gdy razem z Kordianem podróżowaliśmy po świecie, na tablicy pojawiała się adekwatna nazwa miejscowości. Dość banalne rozwiązanie, ale ostatecznie całkiem skuteczne, a pozwalało też na wprowadzenie elementu humorystycznego: w akcie drugim urządzenie w pierwszej chwili stwierdziło, że przecież nie ma takiego miasta jak „Londyn”. Jest tylko „Lądek”... „Lądek Zdrój”.

Problemy nie kończyły się jednak na ograniczeniach związanych ze skromną sceną. Do tego dochodziły również drobne problemy techniczne: mikrofon jednego z aktorów wyraźnie odmawiał współpracy, co wpływało negatywnie na odbiór sztuki. Tym bardziej, że oznaczało to, że problemy z mikrofonem miało 20% obsady – bowiem cała sztuka została odegrana tylko przez… Piątkę aktorów.

Mimo tych wszystkich niedogodności, niektóre fragmenty były odegrane naprawdę intrygująco. Był to też pierwszy raz, kiedy doświadczałam „Kordiana” na żywo, więc nie mam porównania, jednak byłam zachwycona realizacją sceny ze Strachem i Imaginacją. Kordian dosłownie „zaplątany” w sieć zarzuconą przez swoje emocje, próbujący się wyrwać, lecz jakby nieświadomy faktu, że coś go wiąże – cały ten fragment był owiany dokładnie tą aurą tajemniczości, może nawet grozy, jaka bije od niego w tekście. Jednak już na początku użyłam sformułowania: niektóre fragmenty zostały zrealizowane ciekawie. Zatem… Co z resztą?

CO POSZŁO NIE TAK...

Reszta była trochę… Nijaka. Pierwszy akt wydawał się jakiś niemrawy; choć nie jestem w stanie stwierdzić, czy to dlatego, że na początku trudno było przyzwyczaić się do słuchania wierszowanych kwestii, czy też ze względu na to, że aktorom było trudno się przyzwyczaić do ich mówienia. Z czasem sztuka się trochę rozkręciła, jednak wciąż przez zdecydowaną większość trwania spektaklu nie było łatwo wczuć się w klimat, poczuć połączenie z bohaterami, zatracić się w historii. Częściowo było to spowodowane problemami technicznymi, częściowo scenografią, częściowo jakością gry aktorskiej.

Chcę tu jednak zaznaczyć to, jak trudną sztuką jest „Kordian”. Dramat Słowackiego przecież przez długi czas uważany był za niesceniczny. Dynamiczne i dość drastyczne zmiany miejsca akcji, sceny fantastyczne, w szczególności scena na Mont Blanc, okazują się problematyczne, gdy chcemy przedstawić je na scenie. Dawniej mogło to graniczyć z cudem – współcześnie nie wydaje się to już niemożliwe, ale bierzemy przy tym pod uwagę postęp technologii, który otworzył zupełnie nowe możliwości również dla reżyserów teatralnych. Jednak Teatr Edukacji z tych nowych możliwości w żaden sposób nie korzystał - próbował pokazać nam Kordiana w warunkach trudnych, bo nawet nie przeznaczonych do teatru. Oczywiście, nie wszystko musi być przedstawiane w sposób dosłowny, co jest dość dobrym sposobem na „wybrnięcie” z takich tarapatów. Do tego jest jednak potrzebny pomysł, podejście niekonwencjonalne – a takie pogrywanie z dziełem bardzo znanym może okazać się ryzykowne. Mimo wszystko, mam wiele wątpliwości, czy w tych okolicznościach było możliwe przedstawienie „Kordiana” porządnie. Gra w pięciu aktorów, na sali, która nigdy nie była stworzona dla dramatu - i to Kordiana? Z lotem do ojczyzny na chmurze? Jest to mimo wszystko wyzwanie, którego sama nie ośmieliłabym podjąć, a nawet o tym myśleć. A jednak rękawica została podniesiona, wyzwanie podjęte. Ale, patrząc na całokształt… Czy było warto?

TROCHĘ MARUDZENIA, CZYLI CZEGO NIE BYŁO

Ostatecznie, wiele „Kordiana” nam ubyło. Brakowało atmosfery: jak już mówiłam, trudno było się wczuć w sztukę, poczuć jej klimat, zatracić się w opowiadanej przez aktorów historii. Ale oprócz samej atmosfery zabrakło też trochę… Treści. To mnie chyba zabolało najmocniej: sama bardzo lubię „Kordiana” i twórczość Słowackiego, więc brak scen, które uważam za istotne, po prostu smucił! Jeszcze potrafię zrozumieć nie uwzględnienie wszystkich wypowiedzi Grzegorza w jednej z pierwszych scen: przekaz może być wystarczająco jasny przy przytoczeniu tylko jednej z jego opowieści. Ale bez czytania Shakespeare’a nie upadł jeden z ideałów Kordiana! A pominięcie scen przed pałacem cara, brak tak wymownego „rozrywania sukna” przy okazji koronacji – dla mnie było ciosem w serce!

Potrafię jednak zrozumieć, dlaczego scenariusz został tak perfidnie pocięty: ostatecznie, jest to przedstawienie skierowane do szkół, do uczniów; a ośmielę się o kontrowersyjne stwierdzenie, że nie wszyscy uczniowie mogą czuć do „Kordiana” wielkie zamiłowanie. Pozwolę sobie nawet powiedzieć mocniej: mimo wszystko, dla wielu osób literatura epok przeszłych, szczególnie tych przekazujących wiele treści w sposób niedosłowny (tak jak romantyzm) wydaje się niezrozumiała, nielogiczna, a z tego względu – staje się nielubiana. „Kordian” w pełnej krasie mógłby takiego widza (już z góry niezbyt zainteresowanego) najzwyczajniej w świecie znużyć. Już pozwalam sobie pominąć fakt, że w pięć osób przedstawienie niektórych scen (jak to nieszczęsne rozrywanie sukna) jest fizycznie awykonalne. Zatem – tniemy. Tniemy nadmiar treści, tniemy sceny niemożliwe do zrealizowania, tniemy, tniemy, tniemy.

Jednak, pozwolę sobie zadać kolejne śmiałe pytanie: w jakim celu taki „Kordian” jest w takim razie wystawiany? Dramaty są zazwyczaj pisane pod scenę – z zamysłem, że należy zobaczyć je na żywo, w wykonaniu aktorów. W teatrze nabierają nowych barw, pewne aspekty wybrzmiewają wyraźniej, są lepiej zaakcentowane – i może lepiej zrozumiałe! – niż w „suchym tekście”, jako czarno-biały zbitek liter na kartce. Taki spektakl powinien być inspiracją dla widza – pogłębiać dzieło, przybliżać je widzowi, ba, pozwolę sobie na stwierdzenie – zainteresować nim. Bardzo chciałabym myśleć, że takie sztuki przedstawiające klasyczne dzieła powinny chociaż próbować zaintrygować nimi ucznia – i tak, myślę o tym uczniu, który literatury romantycznej nie rozumie i nie lubi. Bo może zobaczenie dramatu na scenie – w dramatu naturalnym środowisku – mogłoby to dzieło trochę przybliżyć, może uczynić bardziej zrozumiałym, a może nawet mogłoby zachwycić? Może jestem optymistką, że tak myślę. Jednak – kolejne śmiałe pytanie – jak sztuka ma zachwycać, kiedy jest przedstawiana w takich warunkach? W takiej okrojonej wersji? Z wycięciem istotnych scen i dialogów? Z tą wołającą o pomstę skąpą scenografią? Z piątką aktorów?

Myślę, że wszystkie te „grzechy” dużo łatwiej byłoby przebaczyć, gdybyśmy mówili o przedstawieniu amatorskim – jednak idąc na spektakl wystawiany przez Teatr Edukacji Narodowej, spodziewałam się lepszej jakości. Nie chcę tutaj też nadmiernie krytykować samych aktorów – bo uważam, że na warunki, w jakich dane było im grać, sztuka nie była wykonana źle – na pewno starali się wyciągnąć z przedstawienia tyle, ile byli w stanie. Nie wszystko wyszło idealnie, nie obyło się bez paru omyłek, i ten pierwszy akt – aj, ten pierwszy akt… – był bardzo nieprzekonujący, ale ostatecznie mogę powiedzieć chociaż tyle, że na pewno się starali.

O AKTORACH SŁÓW KILKA

Skupiając się jednak trochę na aktorach, bo przecież to oni nadają sztuce jej ostateczny kształt. Sztuka wystawiana w najlepszych teatrach, lecz ze słabymi aktorami, nie podbije serc widzów – sztuka wystawiana w warunkach skromnych, lecz przez aktorów z pasją, może oczarować. W tym przypadku nie wpadamy w żadną ze skrajności. Kordian w wykonaniu p. Patryka Górnego wywołał we mnie wiele mieszanych uczuć: na początku w ogólnie nie potrafiłam zobaczyć w nim Kordiana, ale w akcie trzecim już patrzyłam na niego z zapartym tchem. Gdyby pokazał się od tej strony od początku, pewnie chwaliłabym go bardziej – jednak patrząc na to, że był to jedyny aktor odgrywający tylko jedną rolę (prawdziwy przywilej, patrząc chociażby na ilość zmian kostiumów, przez które przechodziła reszta obsady), można by wymagać od niego ciut więcej. Z kolei p. Kazimierz Wieczorek – chociaż ku mojemu ubolewaniu parę razy potknął się przy recytowaniu swoich kwestii – okazał się bardzo przyjemnym w odbiorze księciem Konstantym.

Jak zatem oceniam spektakl? Podsumuję to słowem, które już wielokrotnie się w tym artykule przewinęło: nijako. Trudno mi jednak ocenić przedstawienie, które, moim zdaniem, już od początku było skazane na straty. Myślę, że jako sztuka „powtórkowa” – która ma tylko przypomnieć treść lektury uczniom – ten „Kordian” się sprawdził. Ale nie do końca sprawdził się jako „Kordian”.

Barbara Błoszyk 3A